piątek, 6 stycznia 2012

KOLEJNY STYCZNIOWY PAT


Alicja Barwicka
Stało się już niedobrym zwyczajem, że na początku roku kalendarzowego niezależnie od opcji rządzącej mamy kłopoty z uzyskaniem pomocy lekarskiej. Co gorsza odnoszę wrażenie, że problemy w każdym kolejnym styczniu stają się coraz większe, a to z kolei powoduje wzrost rozgoryczenia pacjentów. Oczywiście nie wiadomo co złego przyniesie kolejny styczeń w tym zakresie, ale to, że raczej nie będą to dobre wieści wydaje się prawdopodobne.
Skupmy się jednak na problemach tegorocznych. Nowe regulacje prawne szykowano od dawna i nieprawdą jest, że lekarzy i farmaceutów zaskoczyły. Korespondencja ostrzegająca przed planowanymi absurdami prawnymi była wymieniana pomiędzy właściwymi instytucjami od lata 2011. Nic to jednak nie dało.
Nowy rok już trwa i skutki ustawy refundacyjnej oraz rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie recept lekarskich oglądamy sobie każdego dnia. Nałożenie na lekarza obowiązku sprawdzania czy składka zdrowotna danej osoby jest już na koncie NFZ (bo o to tak naprawdę chodzi w sprawdzaniu dowodu ubezpieczenia) jest pomysłem wyjątkowo perfidnym, gdyż jak każdy wie, poza samym NFZ i ZUS nikt w tym kraju wiarygodnymi informacjami na ten temat nie dysponuje. Ale jednocześnie w wywiadzie radiowym przeprowadzonym z Panią Prezydent mojego miasta 3 dni temu usłyszałam, że takie sprawdzanie jest obowiązkiem zawodowym lekarzy. Mimo wieloletniego doświadczenia zawodowego nie tylko nie miałam o tym pojęcia, ale nawet nie wiem jak bez jakiegokolwiek wiarygodnego narzędzia mogłoby takie sprawdzanie wyglądać. Mamy także w myśl nowych przepisów sprawdzać stopień refundacji leków. Nic prostszego. Nieważne, że system temu służący jest dostępny i działa w każdej aptece, a nie ma go oczywiście w gabinecie lekarskim. Jednym słowem aptekarz ma system i może z niego skorzystać, ale to lekarz bez systemu ma taką informację uzyskać. Ma oczywiście narzędzie w postaci blisko 190 stronicowej listy leków refundowanych, no i ma przecież dużo czasu. Po co ma badać pacjenta, kiedy może w tym samym czasie szukać stopnia refundacji danego specyfiku. Ale ponieważ wszystko jest sprawą dobrej organizacji pracy….
Z 15 minut przeznaczonych na wizytę lekarską – kilka minut zabierze mi sprawdzenie nieokreślonego dowodu ubezpieczenia. Kiedy po weryfikacji uda mi się wykluczyć oszustów ubezpieczeniowych, mogę już w ekspresowym tempie pacjenta zbadać. Muszę się spieszyć, bo gdy będę już wiedzieć jaka terapia byłaby odpowiednia – zostało mi już tylko kilka chwil na znalezienie stopnia refundacji i właściwe wypisanie recepty. Te ostatnie minuty są szczególnie stresujące bo poza presją czasu nie mogę się pomylić (grozi mi za to wysoka kara finansowa)! Ze strachu drży mi ręka i zachodzi uzasadnione podejrzenie, że recepta będzie nieczytelna! Oczywiście będę się bardzo starać, by takiego przestępstwa nie popełnić. Teraz już tylko szybkie wypełnienie dokumentacji medycznej wraz z wymaganym przez NFZ określeniem numerów procedur. Co prawda nie wydałam skierowania na badania dodatkowe, których zasadność chodziła mi po głowie podczas niespełna minutowego badania pacjenta, ale muszę przecież dokonać wyboru priorytetów…
Wielu rzeczy w tej sprawie mi szkoda, ale najbardziej pacjentów. Wczoraj nie potrafiłam wyjaśnić jednej z tych osób, dlaczego do leku wypisanego na „B” (bezpłatny) zgodnie z listą refundacyjną ma dopłacić blisko 20 PLN. Nie wiem, ale tak jak wielu moich kolegów jestem tylko pionkiem w grze tych większych. Gra jest szybka, a ja razem z innymi pionkami jestem i tak do „zbicia”. Szczucie społeczeństwa podłymi przestępcami jakimi są lekarze trwa bardzo długo i póki co chyba trwać będzie. Na koniec i tak zawsze można rzucić nam w twarz przysięgę Hipokratesa i kodeks etyki lekarskiej. Ale, ale…Przecież przysięgałam, że będę nieść ulgę cierpiącym, diagnozować, leczyć. Nic tam nie ma o sprawdzaniu miejsc pobytu naszych składek na ubezpieczenie zdrowotne.
Szanowni Państwo, przepraszam w swoim i w imieniu moich kolegów lekarzy za to co Was spotyka.
DUŻO ZDROWIA W NOWYM ROKU!