środa, 6 lipca 2016

DROGA DO ZDOBYCIA ZAWODU

Alicja Barwicka
Nie każdy zostanie lekarzem, ale większość z nas chciała leczyć „od zawsze”. Przez lata zmieniali się adresaci procedur terapeutycznych, ale chęć niesienia pomocy raczej nie przemijała. Najpierw leczyliśmy misie, lalki i wszelkiego rodzaju przytulanki. Mieliśmy swoje stetoskopy, z poważnymi minami osłuchiwaliśmy więc serc niezależnie od ich lokalizacji, bez zbędnej zwłoki stawialiśmy diagnozy  i najczęściej jeszcze podczas tej samej wizyty przechodziliśmy do leczenia. Nasze misie musiały pić syropki, łykać tabletki, ale szybko dochodziliśmy do wniosku, że pełny sukces terapii będzie możliwy dopiero po zastosowaniu bardziej radykalnych metod. Będąc osobami żądnymi sukcesu kłuliśmy swoich pacjentów informując ich o konieczności bycia dzielnym podczas szczepienia lub zastrzyku, a w razie potrzeby operowaliśmy co się dało. Liczył się cel, więc nie przywiązywaliśmy specjalnej wagi do jakości życia pacjenta, za to wszystkie te działania dawały nam wiele radości i potęgowały wiarę we własne możliwości. Kochaliśmy tych pacjentów bezgranicznie, walczyliśmy o ich byt niestrudzenie, czego dowody nieraz po wielu latach można znaleźć na niejednym strychu. Z czasem poszerzaliśmy zdobywanie wiedzy medycznej lecząc sobie tylko znanymi metodami domowe koty, psy, czy króliki. Ci o większych niż przeciętne potrzebach poznania fizjologii brali się za doświadczenia nie zawsze przestrzegając zasad regulujących prawną ochronę zwierząt. Rezultaty naszych działań bywały różne, nie zawsze napawały nas dumą, często wręcz głęboką frustracją. Wszystkie te doświadczenia jednak procentowały ucząc nas (co prawda na błędach) trudnej sztuki wyboru pomiędzy poznaniem prawdy, a zadaniem bólu. Najtrudniej było leczyć ludzi, bo chociaż mierzenie temperatury, czy posłuchanie jak bije serce dawało mnóstwo satysfakcji, to widywaliśmy chore osoby, które pomimo przekazywanej im informacji, że „już się nie bawimy w chorowanie”, wcale nie zdrowiały, nie chciały rozmawiać i śmiać się. To dawało nam dużo do myślenia i budowało pokłady niezbędnej w przyszłym zawodzie pokory. Mimo wielu niepowodzeń nie zamierzaliśmy się poddawać. Bywały oczywiście inne pokusy przyszłych zawodowych karier. Ale najczęściej miały charakter incydentalny. Kiedy przyszło co do czego rezygnowaliśmy z pojawiających się chwilowych planów studiowana chemii, czy historii sztuki i wybieraliśmy to, co tkwiło w nas od dzieciństwa. Potem było już z górki. Trzeba było tylko ukończyć sześcioletnie studia medyczne, odbyć staż i co najmniej pięcio – sześcioletni czas poświęcić nauce i praktyce ukierunkowanej na zdobycie specjalizacji. Po tym okresie okazało się, że w międzyczasie nauka szybko poszła do przodu i nasza wiedza w pewnej części wymaga już aktualizacji. I tak się dzieje nieprzerwanie, stąd potrzeba nieustannego uczestnictwa w naukowych konferencjach, sympozjach i kursach doskonalących nasze zawodowe umiejętności. Ponieważ to nasze bezpieczeństwo zawodowe, więc koszty  z tym związane ponosimy sami i dlatego  w czasie wolnym by na to wszystko zarobić zajmujemy się diagnostyką i leczeniem…